Sponsorem kreatywnym dzisiejszego posta (a więc osobą, która przypomniała mi, że mam swoje poletko w internecie, które zbyt często leży odłogiem) jest moja dobra koleżanka, która będzie szczęśliwą panną młodą za rok z kawałkiem, a teraz uprawia - jak to sama nazywa - słodki trud weselnych przygotowań, który dokumentuje na swoim instagramie (klik!).
Przypomniała mi tym samym, że chciałam przewałkować mój - a właściwie nasz, bo Mój (Jeszcze Wtedy Nie) Mąż z Gitarą też brał w nim czynny udział (i to może zaskakujące dla innych par młodych, ale jego ekscytacja z wybierania garnituru była bliska mojej przy wybieraniu sukni) - wielki dzień na ów mym poletku jeszcze ze dwa razy.
Ze ślubem i weselem jest jak z remontem łazienki i karierą korpoludka w trakcie rozmowy o prace - sky is the limit. Można kupić sukienkę z H&M-u, zamówić 20 pizz i pozwolić gościom na przychodzenie w dżinsach (i byłam na takim weselu - ja to nawet przyjechałam na nie tramwajem - i było super :)), a można wynająć Wawel, zespół Mazowsze w pełnym składzie z ostatnich 50 lat i kryształowe podpodtalerze pod platynowymi podtalerzami pod perłowymi talerzami (na takim weselu nie byłam, ale znam kogoś kto zna kogoś kto mieszkał na Wawelu).
O tym, w co zdecydowaliśmy się zainwestować w czasie naszej najostentacyjniej organizowanej imprezy ever, pisałam już tutaj i tutaj. I trochę jeszcze tu. Dziś o tym, na jakie wydatki poskąpiliśmy grosza i nie żałujemy, choć nie ośmielę się polecać takiego podchodzenia do wszystkich tych kwestii (bo każdy niech se wydaje pieniądze na co chce) poza jedną, które osobiście w serduszku uważam za mocno głupią.
A więc dziś o tym, na co my nie wydaliśmy pieniędzy przy okazji naszego ślubu i wesela.
Dekoracje w kościele
Jakbym miała maszynkę do robienia pieniędzy to szłabym do ołtarza aleją rozświetlaną tylko przez świecie, a przy wyjściu z kościoła miałabym łuk z kwiatów jak Meghan Markle. I mimo, że kolor brody się zgadza, nie wychodziłam jednak za księcia, a za moje wesele nie płacił skarbiec Rzeczpospolitej. Doszłam do wniosku, że w kościele spędza się tylko tę godzinę, a więc uznałam, że warto utrzymać na rozsądnym poziomie stosunek inwestycji w dekoracje do czasu ich podziwiania. Zafundowaliśmy zatem jedynie proste białe kwiaty przy ołtarzu - co jest trochę niepisaną tradycją w moich stronach, że młodzi ubierają kościół, a kwiaty zostają na kolejny tydzień dla parafian. Miałam za to więcej budżetu, a i samousprawiedliwienia dla bujniejszych kwiatów i dekoracji na sali (ale też bez przesadyzmu).
Nauka pierwszego tańca
Zrezygnowaliśmy z nauki pierwszego tańca z kilku powodów. Po pierwsze - byliśmy systematycznie utwierdzani w przekonaniu, że ślub i wesele to stres o poziomie zbieżnym z eksplorowaniem napełniającej się wodą jaskini - albo przynajmniej tego momentu z dzieciństwa, gdy mama zostawiała nas przy kasie i szła jeszcze coś dokupić, a kasjerka była mistrzynią województwa w nabijaniu na kasę (choć ja akurat tego stresu podczas ślubu i wesela nie odczuwałam, za to na zdjęciach widać jakbym cały czas toczyła bekę albo mam wyraz twarzy nieskalany inteligentną myślą). Po drugie - byliśmy systematycznie utwierdzani w przekonaniu, że ślub i wesele to koszt wymagający sprzedania wszystkich czterech naszych nerek (jak ktoś uznaje, że wszystkie możliwe wydatki trzeba odhaczyć to na pewno), wiec warto szukać opcji, by zaoszczędzić. Po trzecie - byliśmy systematycznie utwierdzani w przekonaniu, że ślub i wesele to wieloetapowy projekt, który do reszty nas pochłonie (a okazało się, że dało się w międzyczasie żyć, pracować i oddychać), więc warto zaoszczędzić sobie czas. Po czwarte - samodzielnie byliśmy utwierdzeni w zgodnym przekonaniu, że często te wyuczone pierwsze tańce wyglądają jak zaprogramowane poruszanie się po szachownicy dwóch dających sobie porozumiewawcze spojrzenia sztywnych figur, które mają kolejne niewdzięczne zadanie do wykonania, ewentualnie jednego pionka (najczęściej płci męskiej), ciągniętego po sali przez jedyną osobę, którą to cieszy. Nie będąc pewnymi, czy nie wpiszemy się czasem w taki obraz, postawiliśmy na niewyuczone bujanie się do jednej z wybranych przez nas piosenek (bo mieliśmy przygotowane dwie, nie mogliśmy się zdecydować, więc stwierdziliśmy, że damy do losowania zespołowi, a ostatecznie zdecydowaliśmy 2 minuty przed, która bardziej nam pasuje do nastroju - i uważam, że to było super). Nie rozumiem, skoro dla kogoś samo wystąpienie publiczne w kościele podczas przysięgi jest stresujące (a obowiązkowe), to po co dokładać sobie wymagające znacznie większego skoordynowania ciała zupełnie fakultatywne zadanie do wykonania potem. Chyba, że ktoś chce i lubi - no to wiadomo, można działać, bo to wolny kraj :) Ja mam w pamięci szczególnie jeden "wyreżyserowany" pierwszy taniec, który widziałam, a w którym obie osoby były widocznie szczęśliwe z tego, co robią.
Ciężki dym
Zamawianie z zewnątrz usługi zadymiania dolnej części sali żeby a) ładnie wyglądało b) nie było widać, że nogi się plątają tańczącym uznaliśmy za zupełnie zbędny wydatek. Jak widać po tym poście, z wielu rzeczy, których funkcją jest jest tylko "żeby ładnie wyglądało" zrezygnowaliśmy, a poza tym... widok plątających się nóg to nie był mój problem, bo miałam długą suknię (uważam, że to sekret wyglądających pięknie w tańcu panien młodych), a Mój (Jeszcze Wtedy Nie) Mąż z Gitarą widocznie uważa, że albo mu się nogi nie plątają, albo nie zamierza maskować tego, że to robią. Ale ale! Cosik tam dymiło na sali, jak tańczyliśmy! Może nie tak spektakularnie i na zdjęciach nie widać, jakbyśmy tańczyli na cumulusie (a to przecież najważniejsza rzecz! ;)), ale... był jakiś dym! Chyba zespół coś przywiózł. Jak to śpiewa klasyk, jak do tego doszło - nie wiem.
Napis LOVE
Są trzy powody, dla których nie zdecydowaliśmy się na wynajęcie tego elementu dekoracji - jeden łatwy do obalenia, jeden prozaiczny i jeden fundamentalny. W kolejności: bo nie jestem fanką napisów po angielsku, gdyż Polacy nie gęsi (ok, są już napisy "MIŁOŚĆ", ale... na to trzeba mieć znacząco więcej miejsca ;)), bo nam się nie podoba oraz bo... wszyscy mają te napisy na swoich weselach! To tak jak fotel-uszak z Ikea (ale ten i tak będę mieć)! Albo monstera (to też)! Albo te płytki do łazienki (tego akurat nie)! Wszyscy chcą uczynić tym napisem swoje wesela wyjątkowymi, więc my uczyniliśmy nasze wesele wyjątkowym przez brak tego gadżetu :)
Zimne ognie
Podobnie jak z dekoracjami w kościele - zdjęcie pary młodej i gości z zimnymi ogniami robi wrażenie. Podobnie jak z napisem LOVE jednak - prawie wszyscy się na to decydują. Absolutnie się nie dziwię, bo stosunek efektu do kosztów jest tutaj wybitnie korzystny. My jednak się na to nie zdecydowaliśmy. Trochę dlatego, że to tak popularne (a myśmy przecież chcieli być hipsterami weselizmu), trochę dlatego, że ja to się dziwnie czuję w tym takim zbieraniu wszystkich sztucznie w jakimś celu i kazaniu czegoś robić (dlatego trochę nie czaję tej całej celebracji krojenia tortu...), a trochę dlatego, że... mieliśmy ślub w listopadzie i mimo naprawdę udanej pogody, wieczorem wszyscy zamiast weselnych kreacji przy zimnych ogniach prezentowaliby swoje płaszcze i kurtki.
Fotobudka
Z fotobudki zrezygnowaliśmy z kolei z dwóch powodów (umówmy się, że powód chęci zaoszczędzenia dotyczy w sumie wszystkich tych rzeczy, które wymieniam, więc już go nie wliczam). Po pierwsze - jesteśmy obrzydliwymi manipulatorami ludzkich zachowań i chcieliśmy naszych gości na parkiecie, a nie w kolejce do fotobudki. Po drugie - nasza fotografka zaproponowała w ramach sesji z gośćmi przywiezienie gadżetów jak do fotobudki, co baaaardzo wypaliło i nasi goście idąc do zdjęć mówili "To jedno takie, a drugie normalne!". Więc mamy jak trzeba legitne zdjęcia z poważnymi ciociami i wujkami, ale także zdjęcia z kowbojami, policjantami, batmanami, myszkami Miki i afro wersją jednego z wujków. I myślę, że to było super załatwić wszystko w określonym czasie, po którym wszyscy wrócili na parkiet. Uważamy, że nasza fotografka - Mariola - ma naprawdę fajny element w swojej ofercie, który serio pozwala zaoszczędzić, jak ktoś w ogóle ma w planach takie szalone foty i - serio - ma świetny zestaw gadżetów! Jestem ciekawa, czy wszystkie udało jej się zebrać po sesji, bo dzieciaki chyba z godzinę biegały jeszcze z diabelskimi widłami i maskami po sali...
Barman
Byłam na weselu, na którym była taka atrakcja i... skorzystałam chyba raz? Bez większego zachwytu? Poza tym, na to trzeba mieć miejsce, a my zdecydowaliśmy się na salę raczej rozmiarów średniego supermarketu, a nie Wersalu. Za organizację trunków zabraliśmy się więc sami - nawet sami kupiliśmy piwo, bo oferta beczkowa od właściciela sali była niekorzystna cenowo (polecam sobie poprzeliczać!). A poza tym - żadnej barman nie dostarczyłby trunkowego hitu naszej imprezy, czyli naszej drogocennej cytrynówki!
Słodki stół
To jest stół, przy którym spokojnie można mnie usadzać jako gościa weselnego. Można nawet nie donosić do niego wódki, ja się upoję czekoladą i tymi malutkimi deserkami zrobionymi z nieba i puchu. Które... są cholernie drogie! To, ile trzeba zapłacić za te pierdółkowate słodkości to głowa mała! (ale ok, to zrozumiałe, bo ktoś musi iść odkroić kawałek nieba i nazbierać trochę puchu na ich zrobienie). Niemniej jednak wobec ogromu jedzenia (ogromu. ogromu. tak, że jedliśmy to jeszcze kilka tygodni po weselu), jakie zamówiliśmy i faktu włączenia w to i tortu, i ciast - zrezygnowaliśmy.
Upominki dla gości
Miałam trochę marzenie, by jakieś upominki się pojawiły. Ale w sumie mimo skrupulatnego przeszukiwania Pinteresta nie znalazłam nic, co by mnie satysfakcjonowało. Przez chwilę myślałam, że domowe przetwory w małych słoiczkach mogą być spoko, ale Mój (Jeszcze Wtedy Nie) Mąż z Gitarą uświadomił mnie, że przecie 3/4 naszych gości jest ze wsi, a połowa z nich pewnie sama robi sobie przetwory, więc mały słoiczek będzie trochu śmieszny. Ostatecznie trzymaliśmy się jazdy obowiązkowej dla naszych stron rodzinnych w kwestii żegnania gości - paczka placków i butelka wódki (nie że mała buteleczka bimberku - pełnowymiarowa flaszka, takie są standardy w stronach Mojego Męża z Gitarą). Jednej parze gości udało się wydębić drogocenną cytrynówkę, co do dziś uważają za swój wielki sukces negocjacyjny.
Ta głupia rzecz
Napiszę to wyraźnie, drukowanymi literami (i powtórzę jeszcze na końcu postu, żeby nikt nie miał wątpliwości) - każdy se może wydawać pieniądze na co chce i jak ktoś uważa, że chce mieć te wszystkie rzeczy, które wymieniłam na swoim ślubie i weselu to nic mi do tego (guys, przecież ja Was w większości nawet nie znam). Dotychczas pisałam o rzeczach, które dla nas nie były ważne albo do nas nie pasowały, ale komuś mogą i to jest spoko. Ale teraz ta obiecywana we wstępie rzecz, którą uważam ordynarnie za głupią. I niezrozumiałą. I szkodliwą. I bardzo tego nie rozumiem. Chodzi o... balony wypuszczane z pudła. Te takie, które magicznie materializują się przed kościołem na koniec ceremonii i para młoda wypuszcza je w świat przy akompaniamencie flesza aparatu. Jak przyjdę na Wasze wesele (a nie przyjdę, bo większości z Was w ogóle nie znam) i będę stała akurat w zasięgu oka kamery - będziecie mieli skwaszonego człowieka stanowiącego tło do - uwaga - bezsensownego zagracania środowiska plastikiem by uzyskać trwający 10 sekund kadr do ładnych zdjęć. Można w sumie o wielu weselnych rzeczach powiedzieć, że to marnotrawstwo zasobów i obciążenie dla środowiska (w ogóle całą imprezę można uznać za niepotrzebne naturze wydarzenie), ale te balony zawsze mnie bolą szczególnie. I - uwaga, spowiedź - żałuję, że i ja zakupiłam trochę balonów do dekoracji mojego domu rodzinnego na dzień wesela. Żałuję bardzo. I balonów z pudła nie polecam. Nawet apeluję o zaprzestanie tego procederu.
Podsumowanie
Oto lista rzeczy, na które poskąpiliśmy funduszy. Lista jest autorska, subiektywna, samolubna i nasza. Jeśli dla kogoś jest marzeniem, by którąś z tych rzeczy sobie sprawić - można sobie to zrobić i nie przejmować się zdaniem obcej pani z internetu. Co więcej, ja na przykład osobiście do tej listy dodałabym wynajęcie samochodu. Z kolei Mój Mąż z Gitarą marzył o jakiejś fajnej furze, a więc sobie taką uczyniliśmy (też jednak optymalizując ten wydatek po naszemu - rezygnując na przykład z konkretnego modelu i decydując się na taki, który nie będzie musiał znikąd specjalnie dojechać).
Może jednak dla kogoś ta lista będzie inspiracją i podpowiedzią, na czym można zaoszczędzić. Bez czego my przeżyliśmy ten dzień i noc i ostatecznie jesteśmy zadowoleni i nie odczuwamy żadnych braków :)
Jak ktoś chciałby coś dopisać do tej listy, można to na przykład zrobić w komentarzu :)
Happy End
Jak można wywnioskować z tego postu między wersami - tak, remontujemy łazienkę. To znaczy - zaczynamy za jakiś miesiąc, ale ja w oczekiwaniu już niemalże stoję z ... (tutaj wpisz narzędzie do kucia płytek) nad wanną. Jesteśmy na etapie wybierania sprzętów i aktualnie szukam argumentów na przekonanie Mojego Męża z Gitarą, że nie potrzebuje lustra, które rano będzie mu opowiadało dowcipy przy czesaniu brody. Uważam, że ja jestem wystarczająco śmieszna. Choć fakt, rano jestem lewym pieskiem z tego gifa: klik!