Zapraszam do ostatniego postu, w
których dzielę się tym, jacy do dobry ludzie przyczynili się do tego, jak
wyglądał nasz najpierw mocno wyczekiwany, a teraz sowicie wspominany dzień ślubu i wesela.
Fotograf i kamerzysta
Byliśmy przekonani, że fotografa
będziemy zatrudniać. I przy tym po raz kolejny organizacja wesela okazała się
dla nas dodatkowym ćwiczeniem w wypracowywaniu wspólnych ustaleń i kompromisów
(still better preparation than nauki przedmałżeńskie), albowiem każdy miał
swoje typy odnośnie fotografa właśnie. Każde z nas musiało odpuścić swoich
faworytów, by ostatecznie dokonać wyboru, jakim była Mariola Suder. Mariola
jest definicją człowieka pozytywnie zakręconego, stworzeniem bardzo pomysłowym
(nie wiem, czy mogę ujawniać niektóre techniki jej pracy, ale nie mogłam się
nadziwić kreatywności połączonej z prostotą, która dała prawdziwy artyzm), a
jednocześnie bardzo profesjonalnym. Jej zdjęcia to nie tylko weselne, pozowane
standardy, ale i prawdziwe uchwycenie minek i chwilek. Lubię na przykład
patrzeć na zbiorowe zdjęcie sprzed kościoła, które zwykle są zestawieniem
statecznych póz i trzaska się je dopiero, jak wszyscy będą na swoich miejscach
i każdy już założy swój uśmiech nr 5. Tymczasem na naszych zbiorowych zdjęciach
sprzed kościoła – ktoś się śmieje, ktoś klaszcze, ktoś patrzy w bok, ktoś
obserwuje dzieciaki, a wszystko wygląda
jak kadr w filmu. Ponadto Mariola obsłużyła nas kompleksowo – i zrobiła sesję
narzeczeńską, i dostarczyła album, i... załatwiła kamerzystę.
Bo odnośnie kamerzysty nie
mieliśmy przekonania. Mi było trochę wszystko jedno, Mój (jeszcze wtedy)
Narzeczony z Gitarą nie garnął się do poszukiwań, z zewnątrz nas namawiali, że
„bierzcie, bierzcie!”. I w sumie... najbardziej nas przekonało obejrzenie filmu
z wesela, które odbyło się 10 lat temu. I ostatecznie już teraz ekscytuje mnie
to, że za 10 lat my będziemy mogli zobaczyć, jak mówiliśmy, poruszaliśmy się i
śpiewaliśmy, gdy byliśmy piękni i młodzi (podczas, gdy będziemy piękni i trochę
starsi), jak wyrośli wszyscy, którzy byli dziećmi na weselu i jacy byli wszyscy
ci, których za 10 lat może już z nami nie być. Mariola wybrała nam firmę
Videoartstudio, z której Marcin prowadził oko kamery na tyle dyskretnie i
kulturalnie (ale i skutecznie), że otrzymaliśmy piękny film, na którym nie mamy
wyłącznie skwaszonych przez świadomość obecności kamery twarzy. Mamy uwiecznione
wszystkie najświetniejsze momenty: wirowania, podrygiwania, podskakiwania,
potrząsania i popląsywania, pomyłki, potknięcia i lądowania, trochę śpiewów,
trochę dyskretnego podglądania spożywania napojów wyskokowych zza bukietów
kwiatów, a dodatkowo jeszcze skrót z wesela z podkładem pod naszą
pierwszą piosenkę! (która nie pasuje jako podkład pod ślubny teledysk, ale to
nic! :D)
Część doradcza
Nie mam tutaj nic do dodania –
mogę tylko się przyznać, że ja obejrzałam nasz film z wesela już jakieś 20 razy. I mamy ambitny plan
obejrzewać go co rok w rocznicę ślubu. Będziemy robić zestawienie, ile siwych
włosów pojawiło nam się na głowie każdego roku od ślubu właśnie.
Wynajem transportu
Transport na trasie lokal weselny
- mój dom rodzinny – kościół - lokal weselny (w sumie jakieś 20 km) to domena fanaberii ślubnych mojego Męża z Gitarą. Mi było bardzo wszystko jedno,
czym dotoczymy się w te miejsca (byle to miało cztery koła i nie wymagało
wymiany żadnego z nich w połowie i tak krótkiej drogi), ale Mój (jeszcze wtedy)
Narzeczony z Gitarą nie wyobrażał sobie, by jako miłośnik motoryzacji zapakował
swoje opakowane w wypaśny garnitur (z goździkiem!) „gabaryty” do byle passata.
Stąd rzutem na taśmę, jakieś dwa tygodnie przed ślubem zamówiliśmy sobie
przejażdżkę klimatycznym retrowozem. Kolejne marzenie spełnione!
Część doradcza
Osobiście, jako Ja bez Imienia
uważam wydawanie pieniędzy na krótką przejażdżkę wypasionym samochodem za coś
zbędnego. Wiedziałam jednak, że jest to marzenie Mojego (jeszcze wtedy)
Narzeczonego z Gitarą. Ograniczyłam się zatem jedynie do przedyskutowania
tematu i wzięcia udziału w wyborze (do którego zostałam zaproszona pomimo
totalnego braku kompetencji – brzmi jak standardowy przetarg :D). Zaufałam,
będąc przekonaną, że wychodzę za człowieka racjonalnego, który nie zastawi
sreber rodowych (których nie mamy) by przejechać się przez 20 minut pierwszym
egzemplarzem Tesli. Polecam nie tylko pomagać spełniać innym ich marzenia, ale
także im nie przeszkadzać w tym dziele.
Oprawa muzyczna
Z racji spodziewanej obecności na
weselu kilku muzyków i muzykantów, wybór oprawy muzycznej był jednym z
ważniejszych i poważniejszych. DJ nawet nie wchodził w grę wobec obecności w
totalnym must-be weselników (państwo młodzi, rodzice, rodzeństwo, świadkowie)
aż trzech grajków weselnych – musiała być orkiestra. Kryteria były surowe jak
ryba w sushi (i ten żart): zespół musi umieć grać (czyli znać nie tylko funkcje
durowe jak nasz niedoszły organista w kościele), radzić sobie z zarówno z
materiałem pokroju „wszystkie rybki śpią w jeziorze”, jak i „wehikuł czasu to
byłby cud” oraz być dostępny w naszym nietypowym terminie listopadowym.
Mimo, że to Mój Mąż z Gitarą ma
papiery na muzykę w naszej chacie, to ja ostatecznie znalazłam nasz zespół
weselny. Usłyszałam taką specyficzną funkową gitarkę na początku pierwszej
piosenki z demo zespołu Celebration z Leżajka i wiedziałam, że to bedzie to!
(brak „ę” w słowie „będzie” jest stylizacją na mowę potoczno-gwarową – wzmianka
dla purystów językowych i poszukiwaczy zaginionych ogonków). Po raz kolejny
internet mnie nie zawiódł – panowie i pani przywieźli ze sobą kawał dobrej
muzyki i taki poziom kultury, który znów pozwolił nam się niczym nie martwić.
Były pojedyncze głosy zawiedzionych brakiem rzężącego przy „Straciłam cnotę”
saksofonu, ale generalnie nie zdziwiłabym się, gdyby w przypływie emocji
tańczący zrobili pogo albo chociaż jakiś spontaniczny układ choreograficzny. No
i zespół zagrał Cambio Dolor!
Część doradcza
Jako córka i żona grajków
weselnych (ot i się wydało, skąd u mnie takie mądrzenie się w tematach
weselnych) apeluję o zaufanie wobec orkiestr i DJ-ów. Oni mają na koncie
stanowczo więcej przypadków organizacji zabawy tanecznej dla zróżnicowanych
grup osób i naprawdę nie potrzeba do nich wystosowywać listy piosenek do
zagrania w odpowiedniej kolejności. A wręcz to przynosi odwrotny efekt. To mój
mały apel :)
Animatorki
Biorąc pod uwagę to, że na naszym
weselu spodziewaliśmy się sporo nieletnich gości, zdecydowaliśmy się skorzystać
z usług pań animatorek. Chcieliśmy, by ci „letni” goście mogli trochę odpocząć
od wydawania komend „nie rusz”, „nie biegaj”, „nie krzycz”, „nie marudź” itp. i
pobawić się podczas, gdy profesjonaliści zajmą się zabawianiem obiektów splotu
ich DNA. Naszymi małymi gośćmi zajęły się panie z firmy Misia Animator Czasu Wolnego. Były z nami 3 godziny (melduję, że to całkiem optymalny czas) i przez
większość tego czasu pracowały w małej salce, którą przygotowaliśmy dla
dzieciaków. Nie zdążyliśmy się tam znaleźć, ale są doniesienia, że działy się
tam sceny dantejskie. Był bałagan, były krzyki, była przemoc – w stosunku do
piniaty. A dodatkowo w ciągu tych 3 godzin panie zmieściły taniec państwa
młodych z wielkimi pluszowymi myszami (what...), zbiorowy układ choreograficzny
i zabawę w przechodzenie pod poprzeczką. No kawy to panie na pewno nie popijały
i zrobiły świetną robotę.
Część doradcza
My traktowaliśmy dzieciaki jak
pełnoprawnych gości na naszym weselu. Były wypisane z imienia na zaproszeniach,
miały swoje miejsca, swoje winietki, a nawet swoje miejsce do zabaw i dodatkowe
gadżety (opowiem o nich w planowanym poście o weselnego papierologii). Są
jednak osoby, które uważają, że wesele jest zabawą dla dorosłych – bo tam jest
alkohol, bo jest głośna muzyka, bo nie lubią dzieci i już. I te osoby decydują
się na zorganizowanie przyjęcia bez dzieci, o czym informują gości. Uważam, że
to jest jak najbardziej w porządku i będąc zaproszona na takie wesele
uszanowałabym prośbę organizujących i nie zabrałabym dzieci (na razie tylko
tych hipotetycznych). Nie rozumiem tych, którzy się obrażają i nie przychodzą
albo mimo informacji od państwa młodych i tak przywlekają na zabawę swoje
pięćsetplusy. Ci co się obrażają grają dla mnie w tej samej smutnej drużynie co
ci, których główną zabawą na każdej imprezie jest wypunktowywanie
niedosterylizowanych kątów domu gospodarcza, ci którzy na darmową degustację krówek
w supermarkecie prychają, że za słodkie oraz ci, którzy w ekskluzywnym torcie
podanym na ekskluzywnej tacy do zjedzenia przy pomocy ekskluzywnych sztućców
zawsze znajdą nierozpuszczony do końca mikrogram żelatyny. A ci, którzy i tak
przychodzą ze swoimi dziećmi moim zdaniem czekają na odpokutowanie swoich
przewinień w tej samej kolejce w czyśćcu co ludzie biegający do kosmetyczki na
kwarantannie. Pisząc brutalniej – ludzie poświęcając własne pieniądze i własny
czas próbują zorganizować najlepszą dla nich imprezę w życiu, więc mają prawo
do tworzenia własnych zasad (bo póki co, nie ma odgórnych zasad robienia wesel
– no, może akurat teraz trochę są). A zaproszony ostatecznie miewa te zasady na
końcu przewodu pokarmowego. A niechby i miał – gorzej, jeśli zdanie na ten
temat wydostaje się na zewnątrz by komuś przypadkiem nie było zbyt miło, że
organizuje swój wymarzony dzień tak, jak chce.
Alkohol
Nasz lokal weselny nie maczał
nawet opuszków palców w kwestii alkoholu, tak że nawet szampana organizowaliśmy
we własnym zakresie, a i butelki sami usuwaliśmy z miejsca zbrodni. Każdy ma
swoje alkohole upodobania (albo nie ma ich w ogóle) – my poszliśmy w klasykę (klasyka
na każdym kroku!), a więc była tradycyjna okowita – wódeczka, wino dla pań (ale
i panów), jakaś „woda na myszach”, czyli whiskey oraz piwo (ostatecznie
butelkowane, bo cenę oferowanej przez lokal weselny beczki uznaliśmy jako
dyplomowani ekonomiści za absurdalną).
Część doradcza
Znów pozwolę sobie na nutkę
doradztwa (ja to mam wpisane w PKD i w DNA ;)). Alkohol na wesele, zwłaszcza
jeśli jest półgóralskie, kupuje się w ilościach hurtowych, a klient hurtowy to
jeszcze większy pan. Ta kwestia plus możliwości, jakie daje Internet (myśmy pół
wesela zrobili z Internetów) równa się... firmy, które sprzedają alkohol na
wesele po korzystniejszej cenie. Nie będę tutaj doradzać, ile wódki/wina
zakupić i jaki jest przelicznik na głowę – w Internetach są miejsca, które
proponują tego typu kalkulacje, ale mi to się zdaje, że każdy musi oszacować
możliwości swoich Wujków Ze Mną Się Nie Napijesz Zdzichów samemu. Bo każda
rodzina, a nawet każdy region kraju cechuje się innymi upodobaniami czy choćby
czasem trwania wesel. Tak że tu nie pomogę ;) Mogę pomóc jeszcze tym, że duże
szampany są w E.Leclerku!
Fryzjerka, Makijażystka, Manicurzystka
Fajnie było być panną młodą by
bez wyrzutów pt. „A na co mnie to” skorzystać z tych wszystkich usług. Lokalna
fryzjerka ogarnęła mi klasycznego koczka (klasyka ma mnie uchronić przed
śmianiem się ze swojej ślubnej stylówy za 20 lat) za tak śmieszne pieniądze, że
trochę się czułam, jakbym ją okradła (po imprezie podjechałam do niej z
dodatkowym honorarium w postaci flaszeczki wódeczki – przynajmniej nie musi z
tego zapłacić podatku). Makijażystka przyjechała do domu, co uważam za bardzo
pomocną opcję i polecam. Z kolei manicurzystka z Najlepszego Salonu w Okolicy
zrobiła mi paznokcie, z których jeden zepsuł się jeszcze przed rozpoczęciem
ślubnej zawieruchy.
Część doradcza
Zaskakująco nawet z naruszonym
jednym paznokciem cała uroczystość się udała. Udało mi się także dotrzeć przed
ołtarz w lekko przybrudzonej jeszcze przed moim domem rodzinnym sukni
(koleżanka nastąpiła mi bucikiem), mieć zaskakująco spójny z resztą dekoracji
tort weselny (mimo, że zapomniałam pojechać na obrzęd dekorowania) czy naprawić
uszkodzoną w transporcie tablicę w rozsadzeniem gości (i nawet okazała się
ładniejsza niż pierwotna). Rzeczy nieidealne się wydarzają. Wydarzają się także
wydarzenia z rzeczami nieidealnymi. Śmiem twierdzić, że pilnowanie
prostopadłości krawatu do ramion pana młodego, obsesyjna kontrola obecności
pełnego kompletu sztućców przy stanowisku każdego gościa albo wspomniane
śledzenie kolejności wykonywanych przez orkiestrę zamówionych utworów psuje
zabawę i odbiera spontaniczność. A spontaniczność także świetnie wygląda na
zdjęciach!
Jesteśmy bardzo wdzięczni wszystkim osobom, dzięki którym nie musieliśmy się martwić o tak wiele rzeczy, bo oni zajęli się wszystkim superprofesjonalnie!
Happy End
W ramach małego rodzinnego projektu dowiedziałam się ostatnio, że moja ciocia ma spreparowaną datę urodzenia w dokumentach, bo jej ojciec był na tyle przesądny, że nie chciał, by jego dziecko urodziło się w piątek trzynastego. Pozostaję nadal w stanie szoku i niedowierzania.