Dziś wracam z odpowiedzią na posta, do którego zainspirowała mnie Beatrycze z bloga Historie Śmieszka, gdzie wystawiłam się na grad Waszych propozycji na wyzwania w dłużącym się (ale chyba i gasnącym powoli) czasie kwarantanny.
Polem do rozegrania pierwszego wyzwania w ramach akcji, którą bezczelnie zerżnęłam od Beatrycze (nie no, nie aż tak, czułam się do niego zachęcona i zaproszona :)), był blog Iwony Kmity, na który napisałam radosną rozprawkę pod tytułem „Co mnie cieszy w czasach zarazy – mimo wszystko”. Już spieszę donieść, że w mojej głowie poza tym, co napisałam, swój kąt okupuje także świadomość, że wiele osób wcale nie ma się z czego cieszyć, jednakże ja nie chciałam dokładać do tej filiżanki goryczy swoich dwóch łezek wyżymanych nad portalem do obsługi ZUS-u – bo w sumie tylko fakt, że nie zaleca się aktualnie odwiedzać tego radosnego miejsca w czasie zarazy utrudnił mi życie (no i że nie mogę długo wybierać chipsów w Biedrze, nad czym cały czas ubolewam).
Agata z bloga Agatea by Agata Bednarek zaproponowała, żebym ugotowała coś, co bardzo lubię, ale sama nigdy tego nie gotowałam. Zadanie niezwykle wdzięczne, aczkolwiek długo kotłowało się w mojej głowie, gdyż już większość rzeczy, które lubię sobie sprawiłam w kuchni (na cóż tu czekać, skoro garnki i gaz pod kuchenką są!). Życie jednak dostarcza najlepszych scenariuszy i wobec pozostania samotnie w lodówce dwóch łodyg rabarbaru z innego ciasta stworzyłam tartę z rabarbarem z – co najistotniejsze – dekoracją w kratę na wierzchu. Zawsze chciałam zrobić amerykańsko piękną tartę – a więc to uczyniłam. Zdjęcie specjalnie wykadrowane z jednej strony ciasta, by ukryć fakt niegospodarności w zarządzaniu materiałem na tę pożądaną dekoracyjną kratę i jej niedostatki z drugiej strony wypieku ;)
Lena z bloga Rhubarb Baby postanowiła przetestować moje talenta plastyczne, rzucając wyzwanie „Narysuj siebie”! Potraktowałam to wyzwanie profesjonalnie i w najbardziej profesjonalnym programie graficznym, w jakim operuję, czyli w Paincie, odmalowałam obraz siebie. To ja – Ja bez Imienia – w pełnej krasie.
Niesamowicie kreatywne wyzwanie rzuciła z kolei Alex subiektywnie – bym wymieniła 3 zasady, których nie warto się trzymać.
Nie wiem, czy ktoś ma taką zasadę, ale często słyszy się „Nie zmieniaj się”. Ja wolę powiedzenie, że tylko krowa nie zmienia poglądów. I bardziej szanuję ludzi, którzy wysłuchawszy tego, co mówią inni albo dowiedziawszy się czegoś nowego, potrafią zrewidować swoje zdanie niż tych, którzy pozostają przy swoim, nawet jeśli wszystko wkoło przekonuje, że się mylą. A już szczególnie szanuję, gdy do błędu i konieczności zmiany swojej opinii są skłonni przyznać się ludzie z autorytetem – na przykład nauczyciele albo... politycy (co zdarza się tak często jak nigdy).
Kolejna zasada, której moim zdaniem nie zawsze warto się trzymać to „Słuchaj rodziców” (i to pewnie pogląd, którym sama na siebie kręcę sobie bat uciążliwości, jeśli kiedyś zostanę mamą jakiegoś krnąbrnego bombelka). Nie chodzi mi o sytuacje, gdy rodzic mówi, że nie wolno bazgrać mazakami po nowej, drewnianej, nieprzyzwoicie drogiej ławie w pokoju oczywiście. Ale uważam, że gdyby dzieci we wszystkim i zawsze słuchały rodziców, to niekrnąbrny Jasio Prehistorniak nigdy ze zszedłby z drzewa albo nie zaczął wymyślać nowocześniejszych narzędzi tylko grzebałby patykiem w ziemi jak jego tata i dziadek.
Często ludzie są wierni zasadzie „Myśl o innych”. I to bardzo fajne i bardzo szlachetne. Myślenie o innych sprawia jednak często, że przestaje się myśleć o sobie samym. A dodatkowo to, co myślą inni blokuje w robieniu rzeczy fajnych dla nas samych. Ostatnio przeczytałam na którymś z blogów (i tak mi przykro, że nie pamiętam u kogo – jeśli tu jesteś, zgłoś się, uzupełnię linkiem!) – trzeba kochać bliźniego jak siebie samego – a nie bardziej! :)
Sama Beatrycze, motor całego tego szaleństwa, które dzieje się w tej blogowej notce, poleciła mi narysować kwiatka z zamkniętymi oczami. Ponownie jednym ruchem palca wskazującego rozłożyłam biały bristol w najbardziej profesjonalnym programie graficznym, jakim operuję, czyli w Paincie i... voila!. Takie zielsko mi wyszło – jak widać, zabrakło bristolu na rozmach mojego plastycznego talentu.
Aż dwie osoby – L (jaki szybki podpis!) z bloga Bo kocham pisać oraz Oironio z bloga It's never too late wyniuchały między wersami tej radosnej blogowej prozy, że miewam ciągoty także do układania wersów w obszarze poezji (jakież to nadużycie wpisywać tutaj to słowo na P!). Załączam krótką wierszowankę na temat końca kwarantanny, upadku koronawirusa i świata po koronoapokalipsie.
Była wina wanna
I chleba brytfanna,
Ale już – hosanna! -
Padła kwarantanna!
Jest koncert z Susanna,
Wczasy na sawannach,
Skacze Simon Amman,
I tłumy na sannach,
Co tydzień - sutanna,
Na imprezie panna,
W kinach film Hofmanna,
Godziny w Rosmannach.
Nie ma telemanna,
Myślmy o marzannach.
Jak z nieba to manna
Padła kwarantanna!
I chleba brytfanna,
Ale już – hosanna! -
Padła kwarantanna!
Jest koncert z Susanna,
Wczasy na sawannach,
Skacze Simon Amman,
I tłumy na sannach,
Co tydzień - sutanna,
Na imprezie panna,
W kinach film Hofmanna,
Godziny w Rosmannach.
Nie ma telemanna,
Myślmy o marzannach.
Jak z nieba to manna
Padła kwarantanna!
I niniejszym zachęcam, do przyłączenia się do kontynuacji tej wierszowanki – jesteście bystrzaki, więc na pewno rozgryźliście już zawiłą jej koncepcję. Zapraszam!
Podziwiam wiarę niektórych z Was w moje talenta plastyczne – kolejną prośbę o utwierdzenie ludzkości w przekonaniu, że takowych nie posiadam wystosowała Filifionka – zrób zwierzątko z rolki papieru toaletowego. Odpad po towarze jeszcze do niedawna luksusowym stał się u mnie... wołającą głośno o jedzenie świnką. Poszłam na łatwiznę – przyznaję. Ale użyłam aż dwóch narzędzi do wykucia mojego dzieła sztuki – nożyczek i pisaka – a znalezienie nożyczek w moim biurze jest porównywalne z poszukiwaniami przez Michała Anioła ochry do wymalowania Kaplicy Sykstyńskiej.
Pozostało mi stworzenie układu tanecznego do ulubionej piosenki, co zaproponowała Cooolturalna. Wyzwaniem jest tutaj w mojej opinii bardziej wybranie ulubionej piosenki :D Jeśli już tego dokonam, zaproszę Mojego Męża z Gitarą do współpracy i dam znać (w formie pisemnej – nie, nie będziemy tego zapisywać dla potomnych :D), jak się przy tym bawiliśmy.
Dziękuję za wszystkie szalone i mniej szalone propozycje! Jakże było miło! :)
Happy End
Nawiązując do mojej wierszowanki o końcu kwarantanny podzielę się historią sprzed ponad 10 lat. W liceum, po zajęciach języka polskiego z zapoznawania się z irracjonalnym charakterem twórczości z okresu komunizmu, wspólnie z koleżanką z ławki (pozdrawiam, jeśli może czyta!) i kilkoma znajomymi z klasy ułożyliśmy 53-strofowy wiersz pt. „Głowa Stalina” z rymami do tego wersu (bo w 1953 umarł Stalin). Prześmiewczo – rzecz jasna – nie z miłości do Stalina, jego głowy czy jakiejkolwiek innej części jego ciała. Niemniej jednak jeśli ktoś nie sczaiłby prześmiewczości ów utworu literackiego, mógłby nam przyznać jakiś komunistyczny order za kunszt – zwłaszcza w zestawieniu z pozostałymi tekstami z epoki.