W planach (a ja lubię planować) miałam dziś spanie do oporu. Mój opór okazał się być godziną ósmą. I wstałam, i ubrałam się, i żyłam całkiem nieźle dziś.
Jakaś taka się dziś czułam... kobieca. Aż żal, że nikt mnie nie widział, żaden brodacz. No, poza księdzem w kościele. Niby brodatym, no ale... Żadnego użytku z jego brody i tak nie ma :D
Umalowałam się totalnie dla siebie. Niby - jak wspomniałam - byłam u ludzi, w kościele, ale tam jakoś makijaż nigdy nie wydaje mi się konieczny (choć przecież jedną z funkcji katolickiej mszy jest zapewnienie sąsiadów, że w tym tygodniu jest się nie mniej atrakcyjnym niż 7 dni wcześniej).
I siedzę taka umalowana, pośpiesznie zachwycam się porządkiem w Mojej Pieczarze (spieszę się zachwycać, bo to niezmiennie zaskakująco ulotne zjawisko), czytam, udaję, że śpiewam brytyjską angielszczyzną, a Mamcia i Papa mówią "Niezmarnowane pieniądze!", martwię się, bo mi prąd miga i nadzoruję suszenie prania. Jestem widać okrutnie zajęta, robiąc okrutnie nic.
Rano dziś pomyślałam, co ja takiego robiłam przez wakacje, gdy byłam dzieckiem. Trzy miesiące! Połowę z tego przespałam - potrafiłam budzić się o jedenastej. "Zmarnowane godziny!".
Z rozrzewnieniem wspomnę sobie (i tak nie mam nic lepszego do roboty), co robiłam na przykład.
Wieczór w wieczór tłukliśmy ze znajomymi w wiosce Hen-Hen w siatkówkę. Dopóki piłkę było widać lub póki komary nas nie zjadały za dużymi kęsami. Najpierw boisko było u mojej koleżanki, a potem u nas - i to były czasy udoskanalania technologii plecenia siatki ze sznurków od prasy. I ustalania dodatkowych zasad gry, czyli:
- kto liczy punkty (Stalin by pewno rzekł, że nie ważne kto gra, ważne kto liczy punkty, ale uważane to było za zadanie nieprzyjemne, stąd musiała iść kolejka, a zaczynał ten, kto ostatni powiedział "Ja nie liczę!"),
- jak ustala się składy drużyn (Korzystaliśmy głównie z metody pn. "Numerki". Wybieraliśmy kapitanów, reszcie nadawano cichaczem numerki i kapitanowie wybierali),
- kto biegnie po piłkę, która wyleciała w pole/w pokrzywy/do rowu (czy też do rowy - w moich stronach rów jest kobietą i mamy rowę)/w zboże/za płot/za siatkę sąsiadki, a piłka wpadała wtedy ZAWSZE w to miejsce, gdzie między budynkiem a siatką było tyle miejsca, co obwód piłki i... oczywiście, gdzie rosły pokrzywy (Ogólna zasada: idzie ten, kto ostatni odbił. Chyba, że miejsce odznacza się wyjątkowym hardcorem - a nieformalny katalog tych miejsc był znany - to idzie chłopak. W pokrzywy idzie z kolei ten, kto ma długie spodnie. Chyba, że nie ma takiej osoby. To wtedy działa zasada ogólna).
- kto liczy punkty (Stalin by pewno rzekł, że nie ważne kto gra, ważne kto liczy punkty, ale uważane to było za zadanie nieprzyjemne, stąd musiała iść kolejka, a zaczynał ten, kto ostatni powiedział "Ja nie liczę!"),
- jak ustala się składy drużyn (Korzystaliśmy głównie z metody pn. "Numerki". Wybieraliśmy kapitanów, reszcie nadawano cichaczem numerki i kapitanowie wybierali),
- kto biegnie po piłkę, która wyleciała w pole/w pokrzywy/do rowu (czy też do rowy - w moich stronach rów jest kobietą i mamy rowę)/w zboże/za płot/za siatkę sąsiadki, a piłka wpadała wtedy ZAWSZE w to miejsce, gdzie między budynkiem a siatką było tyle miejsca, co obwód piłki i... oczywiście, gdzie rosły pokrzywy (Ogólna zasada: idzie ten, kto ostatni odbił. Chyba, że miejsce odznacza się wyjątkowym hardcorem - a nieformalny katalog tych miejsc był znany - to idzie chłopak. W pokrzywy idzie z kolei ten, kto ma długie spodnie. Chyba, że nie ma takiej osoby. To wtedy działa zasada ogólna).
Raz reprezentowaliśmy nawet naszą wioskę Hen-Hen w rozgrywkach turnieju wsi, jaki wówczas rozgrywany był w naszej gminie (Siatkówka była jedyną grą zespołową, w jakiej mieliśmy reprezentację. Populacja wioski Hen-Hen jest tak mała, że do piłki nożnej nie udałoby nam się zebrać 11 sensownych, niekulawych i dopuszczalne trzeźwych zawodników). Na turniej wsi inne wioski wystawiły dorosłych lub prawie dorosłych dryblasów, podczas gdy średnia wzrostu naszej drużyny wynosiła jakieś 165 cm, z tym, że była mocno zawyżona przez litościwy występ Papy. Jeden nasz kolega niemal przychodził na baczność pod siatką, a kibice naszych rywali widząc go na boisku zawołali do swoich nawet "Uważajcie na blok!" :D Nasz występ był jednak całkiem, a dla przeciwników zaskakująco udany, a na pewno - uroczy :)
Dostaliśmy potem nawet bardziej profesjonalny kawałek boiska za remizą i już totalnie profesjonalną siatkę!
Piękne czasy.
Fajnie być już dostatecznie starym by móc wspominać sobie rzeczy z nostalgią.
Happy End
Tak miło mi się zakończył dzień ze współlokatorką :) Obmyślamy plany podbicia globu! A w krótkim okresie - przynajmniej parapetówki ;)